Repatriacja po polsku. Ze Lwowa do Legionowa. Kresowy akcent, łzy i wymarzona Polska (część II)
2016-01-01 5:22:18
Rok 1956. Po lewej przyjaciółka Czesia Nadziecówna (albo jak mówiono wówczas we Lwowie Cesia), po prawej – dorosła już Krystyna z lwowską Operą w tle i klombem, na którym przed wojną stał pomnik Sobieskiego (pomnik wyemigrował ze Lwowa, przez 16 lat stał w parku w Wilanowie, po czym przewieziono go do Gdańska. Pomnik ten starał się pozyskać też Kraków i Wrocław)
Kontynuujemy naszą opowieść o Krystynie Kapłun, lwowiance, od 14 lat mieszkance Legionowa, która po heroicznym wysiłku przeniosła się ze Lwowa do Legionowa.
W połowie października 2015 r. przedstawiliśmy pierwszą część opowieści lwowianki, która z młodszą córką, jej mężem i synkiem przeprowadzili się do Legionowa.
We Lwowie pozostało jeszcze dużo ludzi z polskimi korzeniami, którzy chcieliby być bliżej rodziny i powrócić do Polski. Starsze osoby z tej grupy nie mają już jednak sił i uporu, z jakim pani Krysia (obecnie osiemdziesięciolatka) zrealizowała swój cel. Nic ją nie powstrzymało, choć od urodzenia do 2001 r. mieszkała w centrum Lwowa. Ostatnio przy ulicy Słowackiego, w międzyczasie przy Siniawskiej pod Wysokim Zamkiem, a także niedaleko opery. Obecnie pani Krystyna życzy szczęścia i zdrowia wszystkim legionowianom z okazji świąt.
Lwów, Legionowo, Londyn
– Pamiętam że podczas niemieckiej okupacji we Lwowie nie było drzewek. Chyba w 1943 r. mój ojciec znalazł pałkę i w wydrążone w niej dziurki powtykał połamane gałązki sosny. Mieliśmy taką choinkę. Moja mama podczas okupacji robiła na święta ciasta z marchewek czy buraków. Kombinowała jak mogła. Zawsze przygotowała jakieś pierogi, barszcz i jak się udało rybę po żydowsku w sosie cebulowym… Pamiętam, że jeździł gospodarz i sprzedawał mieszkańcom snopy słomy. Rozkładało się je na podłodze jak dywan. Jakie to było fajne dla dzieci – opowiada pani Krystyna. Jak już była mężatką, to oczywiście tradycyjnie w Wigilię chodzili na pasterkę do lwowskiej katedry pw. Matki Boskiej Łaskawej. Potrawy na stole były polskie, w dużej mierze z grzybami. Jak ktoś lubił, to przygotowywał we Lwowie kutię na święta. Ta potrawa składa się z: gotowanej pszenicy, maku, rodzynek, orzechów włoskich oraz miodu.
Obecnie pani Krysia wysyła opłatki i życzenia świąteczne z Legionowa do wnuczek, które mieszkają w Londynie. To dzieci jej starszej córki. Niebawem i do pani Krysi nadejdą podobne przesyłki z zagranicy. – Po wyjeździe ze Lwowa do Polski, pierwsze święta bożonarodzeniowe spędziliśmy w Warszawie, a kolejne w legionowskim mieszkaniu na ul. 3 maja. Nareszcie poczuliśmy się swobodnie i lekko, jakbyśmy zrzucili z siebie ciasny kaftan. W tym roku będzie u nas „żywa” choinka, pójdziemy do kościółka i wszystko będzie tradycyjnie.
Rozstanie z ojcem
Krystyna Kapłun z domu Chrobak dwukrotnie była mężatką. Jej matka Kazimiera urodziła się w Lesku a ojciec Władysław w Jarosławiu. Zaraz po ślubie małżeństwo osiedliło się we Lwowie. Podjęli tę decyzję za namową Franka – brata Władysława. We Lwowie zamieszkali w 1928 r.

Rok 1943. Pierwsza Komunia Święta w lwowskim kościele Matki Boskiej Śnieżnej. Na zdjęciu po lewej Marysia Pyrcz (po wojnie wyjechała do Polski razem ze swoją rodziną) po prawej – Krysia Chrobak
Po 8 latach pojawiła się mała Krysia. Jedynaczka kochana ponad wszystko nie miała łatwego dzieciństwa. Niebawem wybuchła II wojna światowa i rodzina spędziła lata okupacji w piwnicach Lwowa. Głód, ludzkie dramaty i strach odbiły się na ich zdrowiu. Do częstych zapaleń płuc w wieku niemowlęcym, u Krysi doszła także anemia i nerwica żołądka. Kiedy więc w 1945 r. odbywała się pierwsza repatriacja, czyli przeprowadzki mieszkańców Lwowa do „nowej” Polski, mama Krysi nie zdecydowała się na podróż z chorowitą 10-latką. Wyjechał tylko ojciec a one miały za kilkanaście dni dojechać, jak tylko mała Krysia wydobrzeje. – Podróże do Polski odbywały się wtedy w bardzo trudnych warunkach. Polacy stłoczeni byli w bydlęcych wagonach, w których nie było ubikacji. Wraz z podstawowym dobytkiem popakowanym w szafy, w jednym wagonie jechało 5-6 rodzin – opowiada pani Krystyna. Zapytana dlaczego ojciec zdecydował się sam odjechać do Polski, wyjaśnia, że obawiał się o życie ze względu na swoją działalność. Jego kolega o nazwisku Rudzki został powieszony przez Niemców podczas wojny.

Rok 1937. Od lewej: Pani Rękasowa (jej mąż, ojciec chrzestny Krysi, przed wojną był policjantem, a tuż po wojnie został zamordowany w lwowskim więzieniu przez NKWD) 2-letnia Krysia oraz jej mama
Próby powrotu
Nieszczęśliwie dwa tygodnie po wyjeździe ojca, zamknęli granicę polsko-radziecką i matka z córką nie mogły dołączyć do męża i ojca. Pani Krystyna tak wspomina ostatni kontakt z ojcem. – Jak mój ojciec wyjeżdżał stałam w żelaznej bramie. Jak bym była bliżej, to bym nie wytrzymała. Był dla mnie bardzo dobry. Rozglądał się, chciał się ze mną pożegnać – wspomina. Kiedy po wielu latach pani Krysia dotarła w Gliwicach do ludzi, przy których mieszkał jej ojciec, mówili, że pisał do niej listy. Przekazywał je przez ludzi, którzy przekraczali granicę. Niestety żaden z nich nigdy do niej nie dotarł.
W 1957 r. była kolejna możliwość repatriacji. Do wyjazdu potrzebne było jednak zaproszenie od kogoś z Polski. – Od kogo? – pyta pani Krysia. Była wtedy już mężatką, miała dziecko. Jej mama zerwała kontakty z mężem i korespondowała wyłącznie ze swoją siostrą, która mieszkała w Polsce. Siostra pani Kazimiery miała z kolei tylko pokój z kuchnią, co uniemożliwiało zaproszenie rodziny i wspólną egzystencję.
Bez zaproszenia ani rusz
Czas mijał, dzieci dorastały a w głowach lwowiaków-Polaków nie gasła myśl o powrocie do Polski. Po cichu liczyli, że może Lwów wróci do Polski. – Moja starsza córka wyszła za Polaka. Jeździła z Ukrainy do ciotki, która mieszkała w Przemyślu. I swojego przyszłego męża właśnie tam spotkała. Jakiś czas po ślubie zaczęło się między nimi źle układać. On umarł a żona została sama z dwoma córkami. A tak kombinowałam, że jak wyjdzie za Polaka, to nas może ściągnie ze Lwowa. Niestety… – opowiada pani Krystyna.
By wrócić do Polski, starała się wszędzie. By nie dać się wynarodowić, podobnie jak wielu lwowiaków, należała do Towarzystwa Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej. Jej dzieci ukończyły polskie szkoły, chodziły na msze św. w polskim języku. Ponadto pani Krystyna wynajmowała pokoje Polakom przyjeżdżającym zwiedzić i odwiedzić Lwów. W ten sposób spotkała Małgorzatę i Pawła Kozerów (pisaliśmy o tym w „TiO”, w poprzednim odcinku). Utrzymywała także dobre stosunki z pracownikami Konsulatu Lwowskiego. – Pewnego dnia byli tacy grzeczni i powiedzieli, że ma być kolejna repatriacja. Wiedzieli, że wciąż o tym myślę – wyznaje nasza bohaterka. I rzeczywiście, te pogłoski się potwierdziły. Polskie władze obiecywały, że zabezpieczą repatriantom mieszkania, pracę i opiekę lekarską. Krystyna Kapłun zgromadziła potrzebne dokumenty i dostarczyła je jako jedna z pierwszej dziesiątki starających się osób. Wiedziała już wtedy, że do przeprowadzki szykuje się również jej młodsza córka z zięciem i wnuczkiem. Po roku nadeszła odpowiedź, że dokumenty są w porządku, ale wprowadzono kolejny warunek. Trzeba było dodać zaproszenie od Polaków i dołączyć do złożonych dokumentów w ciągu 7 dni. I nastąpiła mała lwowska tragedia, rozpacz i rozgoryczenie. – Ja znałam pół Polski, bo polscy turyści nocowali u mnie we Lwowie. Wiele osób obiecywało mi zaproszenia, ale potem na myśl, że przyjedzie do nich cała rodzina, rezygnowali. I nie pomagały moje przysięgi, że nasza rodzina będzie samodzielna i potrzebujemy tylko zaproszenia, by przestąpić granicę. Ludzie się jednak bali – wspomina pani Krysia.
Upragniony powrót
Po kolejnych 2 latach starań i oczekiwania, wszystko się jednak dobrze skończyło. O tym, kto z legionowian i warszawiaków wyciągnął pomocną dłoń, napisaliśmy w „TiO” z 20 października 2015 r. Krystyna Kapłun zapytana o to czy nie miała żalu do Polaków, że mało efektywnie sprowadzają lwowiaków do Polski, wyznała, że wiele osób jest tym rozczarowanych. – Tym Polakom ze Lwowa jest bardzo ciężko. Źle nastawieni mieszkańcy Lwowa do tamtejszych Polaków życzą im szerokiej drogi i by jak najszybciej opuścili Lwów. Natomiast w Polsce często się słyszy, jak o Polakach-lwowiakach mówi się Ruskie albo Ukraińcy. A ja zawsze mówiłam, że ja ze Lwowa. Wielu starych umarło z żalem, że nie udało im się wrócić do ojczyzny. A byli takimi patriotami i żyli nadzieją, że Polska pomoże im wrócić. Ja modliłam się do Boga, do Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, bo modlitwa to wielka siła – podkreśla nasza rozmówczyni.
We Lwowie nadal jest dużo Polaków, którzy nie czują się tam potrzebni a mają wrażenie, że w Polsce nikt na nich nie czeka. Może jednak tak nie jest? Może jednak ci dobrzy, pracowici ludzie doczekają się wsparcia ze strony Polski? Wielu chciałoby wrócić do Ojczyzny. Miejmy taką nadzieję…
Olga Gajda

Pani Krysia życzy wszystkim czytelnikom szczęścia, miłości oraz długich lat życia bez remontów i reklamacji
Bohaterowie opowieści
Pani Krysia – Krystyna Kapłun z domu Chrobak
Młodsza córka – Daniela, potocznie zwana Danusią. We Lwowie skończyła policealną szkołę plastyczną. W Polsce skończyła studia. Jest nauczycielką historii, WOS-u i prowadzi zajęcia plastyczne.
Zięć – „Witia”, Witalis (mąż Danieli), był oficerem-mechanikiem do helikopterów. Obecnie pracuje w Warszawie w Mostostalu jako brygadzista.
Wnuk – Artur (syn Danieli i Witalisa) uczy się w Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych i pracuje.
Starsza córka – Alicja, mieszka w Polsce, w Przemyślu.
Kazimiera i Władysław Chrobakowie – rodzice pani Krysi. Matka urodzona w Lesku a ojciec w Jarosławiu.
Świąteczny przepis pani Krysi
Najbardziej lubimy podczas świąt barszcz z uszkami.
Na noc namaczam więc około 10 dkg grzybów.
Rano gotuję je około godziny. Potem mielę je i dodaję do nich 3 duszone cebule oraz trochę tartej bułki. Do smaku doprawiam pieprzem.
I rozpoczynam lepienie uszek…
Żeby łatwo się lepiły, ciasto robię z:
● żółtka jajka,
● pół kilograma mąki,
● szklanki letniej wody
● i łyżki oleju.
Natomiast wodę po gotowaniu grzybów dodaję do barszczu czerwonego, by miał świąteczny smak.
Kresowy akcent, łzy i wymarzona Polska (część I)