Czy lekarz powinien operować własne zwierzę? Po drugiej stronie barykady
2016-06-18 5:37:04Przekleństwem lekarzy medycyny jest możliwość zaordynowana leków dla samych siebie. Łacińskie: ad usum prioprium, czyli do użytku własnego, oznacza, że lekarz medycyny może wypisać receptę dla samego siebie. Może więc leczyć samego siebie wg wcześniej postawionej diagnozy. Podobnie jest z lekarzami weterynarii. Nie wolno nam leczyć samych siebie, ale nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby móc leczyć swoje zwierzę.
KRZYSZTOF ZDEB
lecznica@legwet.pl
Podczas procesu leczenia samego siebie czy swojego zwierzęcia nie tylko lekarz jest autorytetem. Sam stawia się także w roli pacjenta. Tym samym czyhają na niego te same zagrożenia. Normalnym jest wystąpienie mechanizmu zaprzeczenia czy bagatelizowania groźnych objawów dających podejrzenie poważnej choroby. Nierzadko zatem zdarza się, że lekarze mając świadomość rozwijającej się choroby, paradoksalnie nie dopuszczają do siebie tej świadomości i mając duże możliwości terapii, leczą się objawowo. Podobnie może być z lekarzami weterynarii. Nierzadko zdarzało mi się interweniować u zwierząt moich kolegów po fachu, kiedy to nagle okazywało się, że przegapiony gdzieś w między czasie problem, dał nagle o sobie znać.
Z drugiej strony wydarzyć się może coś całkiem odwrotnego. Objawy zwykłej infekcji czy chociażby starzenia się organizmu mogą być źle interpretowane. Kiedy włączone zostanie leczenie wg rozpoznania, to może się okazać, że jest ono bardziej szkodliwe niż sama, wymyślona, choroba.
Sam ostatnio stałem przed takim dylematem. Otóż mój własny czworonożny kumpel musiał przejść stosunkowo standardowy zabieg operacyjny. Zabieg, który po tylu latach pracy nie jest technicznym wyzwaniem, a jako, że to zabieg planowany i pacjent zbadany na wszystkie możliwe sposoby, to i ryzyko anestezjologiczne niewielkie. Być może w tej sytuacji wyszło ze mnie nadmierne przekonanie o swoich umiejętnościach i brak pokory, ale postanowiłem nie zrzucać odpowiedzialności na kolegów po fachu i przeprowadzić operację samodzielnie. Nie do końca postradałem zmysły, bo poprosiłem o wsparcie doświadczonego anestezjologa i doświadczonego chirurga o niewątpliwych umiejętnościach potwierdzonych tytułem specjalisty. O dziwo z perspektywy kilku dni muszę zauważyć, że zabieg przeprowadziliśmy bez emocji, a we mnie zadziałały chirurgiczne odruchy wyćwiczone przez lata. Kiedy mój czworonożny kumpel odzyskiwał świadomość nie mogłem powiedzieć o sobie, że myślę trzeźwo. Raczej górę brały emocje, a jedynie wiedza i doświadczenie trochę je hamowały.
Mam jednak jeden wniosek, z którego bardzo się cieszę. Jestem świadomy zaangażowania zespołu lecznicy w operację mojego własnego psa, ale z drugiej strony nie jestem w stanie znaleźć różnic między tym co się działo tego dnia, a co dzieje się każdego innego. Tym samym cieszę się, że zdarzyło mi się współpracować z ludźmi tak oddanymi swojej pracy i podchodzącymi do problemu z najwyższą starannością. I będąc tym razem poniekąd trochę zależny od tego zaangażowania wiem, że ten kilkuosobowy dobrze pracujący mechanizm to wynik lat pracy, konfliktów, stresu i wyzwań.
W pracy lekarza nie ma możliwości oceny wyników leczenia zero-jedynkowo. Bo nie od nas bezpośrednio zależy stopień wyzdrowienia pacjenta. Jesteśmy w stanie ewentualnie stworzyć odpowiednie warunki do gojenia. To staranność działania jest przedmiotem weryfikacji wartości wykonanej pracy, a to z kolei jest bardzo trudne do obiektywnej oceny. Zespół opiekujący się moim własnym psem dał mi poczucie wysokiej staranności i za to im dziękuję.
(kz)