Nasze Wilkowyje: POWSTANIE

2022-08-15 11:55:04

A więc znowu Powstanie – powiedział Jaycz i klepnął na ławkę z ciężkim westchnieniem. Nareszcie! – wykrzyknął Hadziuk co władzy szczególnie nie lubi. Zbuntowali my się? – zapytałem niedowierzająco. Rocznica Powstania Warszawskiego – powiedział Japycz wbijając w nas wzrok bazyliszka – 14 lat miałem jak do niego poszedłem.

Jak to?! – zapytał Solejuk – przecie to kawał drogi. Japycz zaczął opowiadać: Tatuńcio był w partyzantce, a po śmierci matuli my przy nim. Chrustu nazbierać, wałówkę ze wsi przynieść, czasem jaką wiadomość zanieść. Takie to było wojowanie. Mówił, że my za młodzi na walkę, ale widocznie na umieranie za młodzi nie byli, skoro z niejednej obławy cudem my uszli, ruskiej i niemieckiej, bo jedni i drudzy nas tropili, tylko że na zmianę. Gdzieś na wiosnę zdobyli my sporo broni, bo się pociąg wykoleił i wagon z karabinami jebnął się z nasypu do rzeki. Rzeka tam zdradliwa, ale nie dla nas. Brat mój, choć najmłodszy, najlepiej nurkował i spory zapas uzbierał. No to pojechał transport do Puszczy Kampinowskiej, gdzie nasz kuzyn wojował, a ja z nim, z listami. Ale na miejscu powiedziałem, że mam 16 lat, a że strzelać najlepiej umiałem ze wszystkich, to jak oddział szedł do Warszawy, mnie też wzięli.

To ja nie wiedziałem, żeś ty powstaniec, Japycz – Solejuk buchnął na klęczki przed zawstydzonym Japyczem. Słuchaj dalej – mówi Japycz – tylko nie na klęczkach, bo nic nie powiem. Certolił się Solejuk chwilę, ale ciekawość zwyciężyła. Kolejkę piwa postawił, byle tylko Japycz opowiadał. A on i owszem, opowiadał. Łatwo nie było – mówi – bo już Niemce kordonem miasto otaczali. Ale dowódcę my mieli prima sort, więc nikt nie zginął, paru tylko draśniętych. Na Żoliborz my się przedarli. Umundurowani, uzbrojeni, jeszcze z zapasami jedzenia. Ludzie myśleli, że to odsiecz, a komendant nasz dumny na spotkanie z Żywicielem poszedł.

Głodny był? – zapytał Solejuk. Cicho głupi – wyrwało mi się – to przecież dowódca taki był, pseudonim Zywiciel. A! – załapał Solejuk i do Japycza się zwrócił – ordery wam dali, nie? Japycz siedział zasępiony czeguś dłuższą chwilę, a potem splunął pod nogi, co to było dwa razy, pierwszy i ostatni, jakeśmy go takiego widzieli i mówi krótko: Nie. Broń zabrali, amunicję zabrali, a nam kazali do lasu wracać, że miejsca dla nas nie ma. Komendant nasz wyglądał jakby go apopleksja strzeliła, ale rozkaz był, więc przebijali my się z powrotem, ino że bez broni, w rozproszeniu i nie wszyscy do lasu wrócili. Ot, jaki ze mnie powstaniec. Do ojca mnie odesłali, tam Niemce nas ogarnęli, tatuńcia zabili, a mnie na roboty wysłali. Tylko brat mój do rzeki skoczył i długo nie wypływał, a oni do niego z góry szyli, więc nie wiedziałem nawet czy przeżył.

Skurwysyństwo nawet po latach boli, więc nie dziwota, że na każdą rocznicę Japycz choruje. Cisza była nie do zniesienia. Solejuk jak zawsze pierwszy nie wytrzymał: A do cholery z takim Powstaniem, niechby w ogóle nie wybuchło.

Japycz jeszcze raz ciężko westchnął i mówił tak cicho, żeśmy się nachylić musieli: Najgorsze to wspomnienie moje, ale Powstanie wybuchnąć musiało. Nie szkoli się latami młodych ludzi do walki, żeby potem im kazać do niewoli iść bez oporu. To jakby Zelenski Kijów teraz oddał, bo inaczej wielu młodych zginie. Nie każdą walkę można wygrać i z tym trzeba się liczyć, ino że mogli lepiej się przygotować, lepiej dowodzić, chciejstwa mniej w planowaniu, no ale to już inna historia. Nam cześć im trzeba oddać, bo dzięki nim wolni jesteśmy.

Chwała bohaterom! – wyrwało mi się jakoś i od razu się zawstydziłem, ale cała ławeczka odpowiedziała głośnym: Bohaterom chwała!

Pietrek

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *