Nasze Wilkowyje. Bzy

2023-05-19 2:53:02

 

Kochała je moja mama, to i ja je kocham. Kusy dosiadł się na ławkę z pękiem ciemnych, fioletowych bzów. Jak zaczyna się sezon, to muszę odwiedzić wszystkie dziewięćdziesiąt siedem krzaków, jakie mamy we wsi. Aż tyle? – zdziwił się Japycz

Licząc z Dopiewem, aż tyle – potwierdził Kusy. Te są od Wargaczów powiedział Kusy pokazując pęk trzymany w dłoniach. Lucy najbardziej je lubi, bo są najciemniejsze. A najbielsze są te, co Michałowa posadziła na plebanii pół wieku temu. Mają najdelikatniejszy zapach i najpiękniejsze paki, ale Michałowa nie pozwala ich zrywać. Są tylko na największe okazje, gdy przyjeżdża na obiad biskup Sądecki. Szkoda.

Mógłbyś je namalować – powiedziałem – to miałbyś je na zawsze. Nie maluję kwiatów – roześmiał się Kusy. Nie umiem i nie chcę. Zapadła cisza. Niby wiemy, że Kusy wybitnym malarzem jest, ale oprócz diabłów, nie da się tego oglądać. A przyznać się, że lubisz diabły – też jakoś głupio, zwłaszcza gdy obok siedzi Japycz, mąż Michałowej, co od niepamiętnych czasów plebanią rządzi, a jak plebanią to i księżmi, a jak księżmi to Kościołem.

To zabawne, ale żeby malować miejskie abstrakcje, musiałem zamieszkać na wsi. Żeby malować diabły, musiałem znaleźć szczęście – powiedział Kusy. To ty jesteś z miasta? – zdziwił się Solejuk. No. I to dużego – powiedział Kusy. Podwórkowy ninja. Co ma podwórko z miastem, to ogólnie nie wiadomo, ale za Kusym nie zawsze dogonisz. Artyści już tak mają, że muszą być niezrozumiani jeśli są prawdziwi. Ja akurat jestem za kompletnym zrozumieniem w sztuce, bo inaczej nie ma zabawy, ale kto powiedział, że jestem prawdziwym artystą? No oprócz tej jednej pijanej dyrektor z domu kultury w Radzyniu co se na mnie zagięła parol po koncercie i zapytała Joli czy mnie może jakoś obłaskawić do seksu. Śmiechu z tego było co niemiara, bo pojęcia nie miała, że Jola to moja ślubna, ale od tej pory to już w tym domu kultury nie koncertujemy. Jola mówi, że dlatego, że plenerowo się lepij nasza muzyka sprawdza, ale ja swoje wiem. Nasze bliźniaki to się właśnie z tego koncertu wzięły, tak mi Jola udowadniała, że mi żadnej dyrektorki w życiu nie trzeba.

Kusy to się przysiadł jak zwykle, na chwilę, żeby nodze dać odpocząć i ani my się obejrzeli jak go już nie było i wtedy zaczęło się nieszczęście. Bo zaczęli my te krzaki bzu liczyć i nijak nam 97 wyjść nie chciało. Najwyżej trzydzieści. I to zawstydzające było, bo my tu urodzeni, a Kusy przyjezdny. Japycz nam musiał w końcu teorię poznania wytłumaczyć, że jak cuś widzisz od zawsze, to tego naprawdę nie widzisz, bo żeby cuś zobaczyć, trzeba wysiłek patrzenia podjąć. Ja akurat od patrzenia nigdy się nie męczę, ale może inni tak mają, że to wysiłek dla nich jest. Ludzie różne są i na przykład taki Hadziuk mówi, że kochanie własnej żony, to prawdziwa praca jest, a dla mnie prawdziwa praca to na budowie. Więc z tym patrzeniem może i jest jak Japycz mówi, że żeby coś naprawdę zobaczyć to prawdziwego wysiłku trzeba i taki Kusy na przykład jak się wysili to naprawdę widzi to co maluje, choć to jakieś dziwaczne abstrakcje są.

Tak czy inaczej wieczór skończył się wałęsaniem po wsi i liczeniem krzaków bzu. Do 97 to nam daleko było, ale z sześćdziesiąt to jest na pewno. Nawet bez Dopiewa. A na ławeczce jak my siedzieli, to byli pewni, że maksymalnie trzydzieści pięć. Może to więc o to chodzi, że trzeba pochodzić, żeby zobaczyć jak jest naprawdę, bo inaczej to trza polegać na pamięci, a to zawodna suka jest. Zwłaszcza jak człowiek żyje nieuważnie i bez patrzenia.

 

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *