Kresowy akcent, łzy i wymarzona Polska
2015-10-23 11:33:00
Ze Lwowa do Legionowa. REPATRIACJA PO POLSKU.
Choć zabrzmi to niewiarygodnie i trochę patetycznie, przed państwem historia nieustępliwej potrzeby powrotu do Siebie – ziemi przodków i miłości do Polski – uczucia, które wrze… i nie pozwala na spokojną egzystencję. To może być trudne do pojęcia w dobie pędzącej cywilizacji i życia w polskiej rzeczywistości. Opowieść pani Krysi, która z córką, zięciem, wnukiem, dwoma psami i kotem 14 lat temu wyjechała ze Lwowa i jest szczęśliwa w Legionowie, przekona wszystkich, że wystarczy wierzyć i chcieć.
Bohaterką tej historii jest obecnie osiemdziesięcioletnia pani Krystyna Kapłun. 15 października obchodziła urodziny. Nadal aktywna i dorywczo pracująca. Jej hart ducha, zawziętość i silna wola z pewnością zaimponują niejednemu czytelnikowi. Te cechy, wzmacniane potrzebą powrotu do ojczyzny, umożliwiły zrealizowanie Jej postanowienia. W 2001 r. przeprowadziła się z Ukrainy do Polski, ze Lwowa do Legionowa. Do tego czasu musiała pokonywać mnóstwo przeszkód. Jednak dopięła swego, co nie udało się jednak wielu Lwowiakom-Polakom, którzy skupieni są przy Towarzystwie Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej. Dzieje pani Krystyny i Jej rodziny zaczynamy jednak od końca. Zasłuchani w kresowy akcent i melodyjną lwowską mowę, przemycamy w artykule oryginalną składnię kresowego języka polskiego. W kolejnych numerach „TiO” przedstawimy historię rodziców pani Krysi oraz powody, dla których znaleźli we Lwowie i dlaczego po zakończeniu II wojny światowej nie mogli go opuścić.
Ze Lwowa do Legionowa
Jest koniec XX w., to czas, kiedy z dnia na dzień polskie władze zmieniały wymagania wobec Polaków z Ukrainy, którzy pragnęli wrócić do Polski. Polacy obiecywali im: mieszkania, pracę i opiekę w zamian za dostarczenie odpowiednich dokumentów poświadczających ich pochodzenie. Tak uczyniła również pani Krysia, ale ku swojemu zaskoczeniu, otrzymała z polskiego konsulatu odpowiedź, w której została zobligowana dostarczyć w ciągu 7 dniu prywatne zaproszenie od polskiej rodziny (od redakcji: w takim zaproszeniu zapraszający musiał wziąć pełną odpowiedzialność za zaproszonych; mieszkanie, opiekę medyczną, zapewnienie środków do życia). I nastąpiła mała lwowska tragedia, rozpacz i rozczarowanie. Wiele osób obiecywało przysłać zaproszenie, ale część potem nie mogła, zrezygnowała albo zapomniała. W efekcie siedem dni minęło i nastąpiło rozgoryczenie.
W tym właśnie czasie Pani Krysia, przyjmuje na nocleg kolejnych turystów z Polski, którzy przyjechali obejrzeć Lwów. Zarekomendowało ich Towarzystwo Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej. To byli legionowianie: Małgorzata, Paweł i Marta Kozerowie.
Dlaczego pani nie wraca?
Pewnego wieczora, po kilku dniach zwiedzania, pani Gosia zapytała gospodynię, dlaczego nie wyjeżdża do Polski? I właśnie to było powodem, dla którego pani Krysia opowiedziała swoją historię i okoliczności „batalii” o wyjazd. – W trakcie opowieści płakałam. Usłyszałam jednak od pani Gosi i pana Pawła, że oni wyślą mi zaproszenie. Nie do końca wierzyłam, bo tyle osób mi przecież obiecywało… – wspomina. Jakaś iskierka nadziei pozostała i pani Krysia modliła się o ten wyjazd rano i wieczorem. I tak minął miesiąc, pół roku a zaproszenia nie ma. Pewnego wieczoru telefon. – Przyjeżdżacie, czekać na was? – pytała Małgorzata Kozera. Okazało się, że zaproszenie podpisane przez Pawła Kozerę utknęło na kilka miesięcy w Przemyślu. Żeby przyśpieszyć, miał je stamtąd dostarczyć do Lwowa znajomy senator. Jak to jednak w życiu bywa, zapomniał. Od słowa do słowa, następnego dnia Daniela pojechała do Przemyśla i odebrała zaproszenie. – Potem, jak ja dostałam te dokumenty w Konsulacie umożliwiające repatriację, to się zrobiłam taka do niczego. Tak płakałam… – opowiada pani Krysia. We Lwowie sprzedali 2 mieszkania, pani Krysia rozwiodła się z mężem, bo nie chciał wyjechać do Polski i ruszyli w drogę. Granicę polsko-ukraińską przekroczyli 28 sierpnia 2001 r.
Pod jednym dachem
Do ciężarówki spakowali pościel, książki, naczynia i pamiątki. Zmieściły się tam także 2 psy i kot. Rodzina w składzie: pani Krysia, Daniela, Witalis i Arturek przyjechali na ulicę Wrzosową w Legionowie, do państwa Kozerów. W domu na Wrzosowej oprócz czteroosobowej rodziny zamieszkiwały dwa duże psy i kot, co dawało w sumie osiem osób, cztery psy (różnej wielkości), dwa koty i ciężarówka repatriacyjnego dobytku.
Pod jednym dachem bez strat w ludziach i zwierzętach udało się wytrzymać tydzień.
Potem przyjaciel Kozerów, Mariusz Kobzdej ustąpił lwowiakom swoją kawalerkę w Warszawie. Sam zamieszkał kątem u przyjaciół. Trwało to prawie rok. W tym czasie trwały zabiegi umożliwiające uzyskania polskiego obywatelstwa…
Polacy zza wschodniej granicy to prawdziwy skarb.
Niezależnie czy ze Lwowa, czy z Wilna, czy gdzieś z dalekiego Kazachstanu
posiadają wspólne cechy charakteru, jak: patriotyzm,
pracowitość, zaradność, stały system wartości,
wysoka kultura osobista, skromność, życzliwość, uczciwość itd.
Gdybyśmy sprowadzili ich wszystkich do Polski byliby dla nas jak źródlana woda,
którą moglibyśmy spłukać z nas odrobinę tych cech, których nabraliśmy w nowej konsumpcyjnej rzeczywistości po przemianach, po ‘89 roku.
– mówi Małgorzata Grabowska – Kozera
Rzeczywiście, repatrianci na początku nie byli traktowani jako Polacy. Polskim urzędnikom z dokumentów wynikało, że to Ukraińcy. O ich narodowości nie przekonywał nawet fakt, że niejednokrotnie lepiej mówili po polsku niż niektórzy urzędnicy.
– Dzięki Panu Bogu ludzie pomogli kupić w Legionowie (od redakcji: w sprawę był bardzo zaangażowany Andrzej Kicman) zdewastowane mieszkanie z odzysku, które udało się samodzielnie doprowadzić do stanu używalności. Dziś mieszkają w Legionowie, w bloku przy ulicy Sowińskiego. – Nikt nic do nas nie ma. Płacimy wszystko, jak Bóg przykazał – mówi pani Krysia. Z dziennikarskiej ciekawości dopytywaliśmy, jak byli lwowiacy znaleźli pracę i czy pomagał im Urząd Miasta w Legionowie. – Skąd, nikt nie pomagał – odpowiada pani Krysia. Ma skromne środki na utrzymanie, więc dorabia. Za pracę we Lwowie z Ukrainy miała obiecane około 370 zł, z czego otrzymuje obecnie około 200 zł. Nielekko przyszło jej także wyegzekwować dodatek repatriancki z legionowskiego ZUS-u. Otrzymuje także skromną polską emeryturę.
Chcę i koniec
Lwów przepełniony jest polskością. „TiO” dopytywało, dlaczego urok tego miasta nie powstrzymywał jednak przed przeprowadzką i czy pozostało tam jeszcze dużo Polaków pragnących wyjazdu do Polski? – Lwów jest piękny, ale tam dużo się pozmieniało. Polacy powychodzili za mąż, pożenili się z Ukraińcami, Rosjanami itd. Tak prawdę mówiąc, jak na spowiedzi, wszystkiego miałam po dziurki w nosie. Wszystko było nie tak, jak trzeba. Potem to życie zrobiło się do niczego i nic mi się tam nie chciało. Ale kręciłam ten świat, bo miałam tam rodzinę – wyznaje pani Krysia ze łzami w oczach. I nie reagowała nawet na argumenty turystów z Polski, którzy przekonywali, że w Polsce to kokosów nie ma. – Chcę pojechać i koniec – odpowiadała. – Teraz chcę pojechać do Lwowa, na Wszystkich Świętych, na matki grób. Jakby mi tylko Pan Bóg pozwolił, żeby mnie nogi tak nie bolały. Chcę i do Gliwic, do ojca na grób, który pilnuje koleżanka, też lwowianka. Co roku tam jeżdżę – mówi pani Krystyna. Zapytana o to, czy jest szczęśliwa, potwierdza. – Jak ktoś coś mi powie, niech mi powie po polsku. Mnie więcej nic nie trzeba. Szczęśliwa jestem, ile to tylko może być. Tam bym nie wytrzymała – dodaje.
Olga Gajda
(ciąg dalszy nastąpi)
Bohaterowie opowieści
Pani Krysia – Krystyna Kapłun z domu Chrobak
Młodsza córka – Daniela, potocznie zwana Danusią. We Lwowie skończyła policealną szkołę plastyczną. W Polsce skończyła studia. Jest nauczycielką historii, WOS-u i prowadzi zajęcia plastyczne.
Zięć – „Witia”, Witalis (mąż Danieli), był oficerem-mechanikiem do helikopterów. Obecnie pracuje w Warszawie w Mostostalu jako brygadier.
Wnuk – Artur (syn Danieli i Witalisa) uczy się w Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych i pracuje.
Starsza córka – Alicja, mieszka w Polsce, w Przemyślu.
Kazimiera i Władysław Chrobakowie – rodzice pani Krysi. Matka urodzona w Lesku a ojciec w Jarosławiu.