HISTORIA. Notatki z powstańczego szpitala
2019-08-02 9:04:49
Niecodzienną praktyką jest drukowanie w lokalnym tygodniku materiału zawierającego prawie 50 tys. znaków drukarskich. Okazja jest jednak niezwykła – o czym za chwilę. Dzięki przychylności redakcji – tygodnika To i Owo Legionowo – mogłem 24 lata temu po raz pierwszy zaprezentować Państwu notatki z Powstania Warszawskiego sporządzone przez mojego Wuja Jana Walca w szpitalu na Hożej, a potem na Poznańskiej 11 (zgrupowanie „Zaremba”).
Wyjątkowa wartość tych notatek (drukujemy je z zachowaniem oryginalnej pisowni) wynika stąd, że pisane były na bieżąco. Dzień po dniu. Dodaje nam to po latach smak autentyczności. Dla mnie ten smak jest silniejszy ponieważ uczestnicy opisywanych wydarzeń są mi bliscy. „Wiktor” to mój Tata Gustaw Nowotny (chirurg, specjalista chorób kostnych – przez wiele lat ratował dziecięce ręce i nogi w Sanatorium na Bystrem w Zakopanem, zmarł w 1955 roku w Zakopanem). Róża to siostra mojego Ojca, żona autora notatek „Klemensa” – Jana Walca, ślub wzięli w czasie Powstania (przez wiele lat była ordynatorem oddziału chorób wewnętrznych w Szpitalu Praskim w Warszawie, zmarła w 2015 w Warszawie). Od niej to właśnie otrzymałem ćwierć wieku temu maszynopis sporządzony z notatek. „Bogusz” to Edward Drescher, mój „przyszywany” wujek (profesor, rektor Akademii Medycznej w Szczecinie, zmarł w 1977 roku w Warszawie).
Tych wymienionych znam. Ci, których nie znam są mi bliscy przez to, że byli tam razem z nimi. Wiele lat po wojnie, będąc w Londynie, poznałem „Teofila”, Władysława Bartoszewskiego. O nim i o komórce Biura Informacji i Propagandy AK opowiadała mi moja Mama Anna Nowotna. Miała przydział powstańczy do Radia Błyskawica. Tuż przed powstaniem Tata wywiózł ją z Warszawy. „Powodem” był mój brat, który urodził się trzy dni po upadku stolicy. Po jednej okupacji zaczęła się następna i niewiele można było o tamtej pracy opowiadać. Strach – ten, o którym pisał Julian Stryjkowski w „Wielkim strachu „ – był powodem ukrycia notatek z powstania przed okiem Urzędu Bezpieczeństwa pod koniec lat 40. Dokument został „zamelinowany” tak dobrze, że dopiero po 1989 roku Ciocia Róża „odkopała” go na strychu w Podkowie Leśnej. Kiedy więc, już po Śmierci mojej Mamy, spotkałem Władysława Bartoszewskiego i przedstawiłem mu się, usłyszałem: A więc to ty jesteś synem „Marylki”? Ten pseudonim wojenny mojej Mamy był dla mnie kontaktem z tym co odeszło… Jest nim również ten pamiętnik z powstańczego szpitala.
Piotr Kuba Nowotny – od lat 90-tych związany z redakcją To i Owo, aktor, dziennikarz, animator kultury
Na 1 sierpnia
nie przewidywało się akcji. Nawet wszystko wiedzący i wszystko znający Teofil (Władysław Bartoszewski – historyk, obecny minister spraw zagranicznych – red.) twierdził, że nic nie będzie. – Może najwyżej wieczorem, koło 8 mej – dodał. I rzeczywiście ranek i przedpołudnie przebiegało całkiem spokojnie. Codzienna odprawa na m.p. (miejsce postoju – red .) koło godz 2.30 pp . także nie przyniosła żadnych rewelacji. Wracając z od prawy do kwatery zastaliśmy tam Bogdana (Władysław Rydzewski, ornitolog – red.) już uzbrojonego i czekającego na swych kanonierów. Nie ulegało już wątpliwości, że akcja nastąpi lada chwila. Tymczasem ludzie nie zostali powiadomieni, a Komendant poszedł po rozkazy do szefa sanitariatu. Władek podawał godz 4 jako czas wybuchu, a więc czasu pozostawało niewiele, grubo mało aby zaalarmować wszystkich. (Gustaw Nowotny, chirurg – red.) więc jadł obiad jednym uchem strzygąc ku drzwiom czy nie nadejdzie Edek (Edward Drescher – Bogusz – red.). Niestety, nie było go, zjawił się tylko Waluś i został z miejsca posłany na punkt. Po drodze zaalarmowano też dr Władysława (Władysław Kwieciński – Czesław – red.). Na punkcie zastaliśmy szefa sanitariatu siedzącego w fotelu z angielską flegmą . Okazało się, że spartolił on całą historię, gdyż zwolnił w tym czasie łączniczki i nie mógł przekazać rozkazu. Godziną wybuchu, jak się okazało, jest 17 – ta. Ponieważ było już po 16 – tej więc zaczął się dość wariacki taniec z przygotowaniami sali operacyjnej, opatrunków, sterylizacją narzędzi itp . W międzyczasie zjawił się Władysław (Kwieciński – red.) który zresztą chwilę po tym „skoczył” do św. Józefa (lecznica sióstr zakonnych, obecnie lecznica rządowa na ulicy Emilii Plater – red.). Około 18.20 usłyszeliśmy pierwsze dość bliskie detonacje i strzały.W bramce wiodącej do – Molkerai (zakł. mleczarski – red.) widzimy na 50 m od naszej bramy wjazdowej do podwórza 2 wermachtowców z peemami i granatami, którzy z zaniepokojeniem słuchają strzałów i obserwują nasze poruszenia. Zamykamy więc bramę delikatnie. Wprawiło nas to w nastrój zdenerwowania, gdyż ani Bogusza ani wielu innych jeszcze nie było. Tymczasem strzelanina na mieście prawie nie słabła. Na szczęście w jakiś czas potem zaczęli się ludzie zjawiać i kolejno przybywało ich coraz więcej. Nareszcie zjawił się Bogusz powitany ogólnym westchnieniem ulgi. Okazało się, że większość z nich szła już pod obstrzałem. Jedna z sióstr jechała rikszą, przyczem kierowca przy końcu trasy cisnął rikszę do pierwszej lepszej bramy i skoczył sam na swoje M.P. W rezultacie na 17 – tą prawie wszyscy byli na miejscu – brakło jedynie kilku sanitariuszek i dr Władysława. Z dokładnością co do minuty, punkt o 17 – tej rozpoczęła się strzelanina, wybuchy i serie kaemów, ze wszystkich stron, z daleka i z bliska. Wszystko już było przygotowane: sala operacyjna i izby przyjęć były ustawione, uporządkowane, gotowe do przyjęcia rannych. Wszyscy czekaliśmy bezczynnie. Nagle na podwórzu pojawiło się około 7 młodych ludzi z pistoletami w ręku . Wobec tego koncertu huków, strzałów i wybuchów ta grupka ze swymi „dziewiątkami” wyglądała tak niepozornie i ubogo, że zrobiło to na nas raczej przykre wrażenie. Okazało się, że chcą oni przez nasze tyły zaatakować sąsiednie składy .Verband der Molnejkereien und Eiergenossenschaften” (czyli tzw. później „mleczarnię”), obsadzone przez Niemców. Zaniepokoiło to nas nieco, bo w ten sposób dosliśmy się w pierwszą l inię ognia. No i rzeczywiście w naszej tylnej bramie wybuchło od razu piekiełko, bo jak się okazało nasi chłopcy mieli sporo granatów. W tym zamieszaniu nie
Nastrój od razu się poprawił, wszyscy zaczęli się ruszać, coś pomagać, coś robić. Tymczasem zaczął robić się wieczór. Siostry dały nam dobrą kolację, rozplanowaliśmy sobie kwa tery, urządziliśmy spanie…, ale do spania nikt jakoś nie miał ochoty. Pierwsza noc powstania, ogień idzie po ulicach i spać?
Pod osłoną nocy doszlusował dr Władysław (Rydzewski – red.) od św. Józefa, dając zarazem znać o sytuacji jaka tam panuje i o lekarzach, którzy tam są . Ze względu na lepsze warunki operacyjne przeniesiono tam w ciągu nocy dwóch ciężko rannych (postrzał płuc i śledziony) . Reszta personelu, mimo iż właściwie nie miała nic do roboty nie spała większą część nocy.
CZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE