73. Rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego – Sierpniowe Polaków wspomnienia – POWSTANIE W LEGIONOWIE
2017-08-02 9:45:43
Przebywamy w lesie sosnowym, w pobliżu zabudowań „wilka”. Jest nas około stu, sami mężczyźni, w wieku około 20 lat. Pada drobny, przenikliwy deszcz.
– Żołnierze – mówi „Czarny” nie mamy dla wszystkich broni. Zostaną tylko ochotnicy. Pozostali wracają do domu. W razie potrzeby zostaniecie wezwani, w odpowiednim czasie. Ochotnicy wystąp – pada rozkaz.
Występuję trzy kroki naprzód, przed szereg. Występują i inni. „Czarny” przelicza. Jest nas siedemnastu. Pozostali zostają odesłani do domów. W tej chwili żaden z ochotników nie posiada broni i żadnego sprzęt u wojskowego. W pobliżu stoi inny pluton dowodzony przez podchorążego „Blondyna”, również formuje oddział ochotników. Pośród drzew, w różnych odstępach, widać kilka innych plutonów. Rozkaz „Czarnego” w dwu szeregu zbiórka, w prawo zwrot, naprzód za mną marsz.
Zatrzymujemy się w lesie, po przejściu około kilometra. Jesteśmy na małej leśnej polance, gdzie „Czarny” wydaje broń. Zaskoczenie zupełne i wielka radość. Nareszcie broń. Obstąpiliśmy dowódcę i wyciągamy ręce, z obawy że zabraknie. Otrzymali wszyscy. Dowódca wydał trzy „Steny” i jeden ręczny karabin maszynowy (otrzymał go Zdzisiek Ziętara). Pozostali dostali karabiny typu „MAUZER” i amunicję. Co za radość! Karabin maszynowy ma przestrzeloną pociskiem komorę do odprowadzania gazów odrzutowych i strzela tylko pojedynczo. Zdobyto go na wrogu. Było to przed Powstaniem Warszawskim.
„Kajtek” – podporucznik czasu wojny, dowódca Związku Syndykalistów Polskich, oddziałów wchodzących w skład Armii Krajowej, zaplanował zdobycie broni na Niemcach. Baza „Kajtka” (Bronek Majchrzyk) znajdowała się w zakładzie fryzjerskim u Fredka Moniewskiego, w pobliżu przystanku kolejowego w Legionowie. Przez okna w zakładzie zaobserwowali jak grupa żołnierzy z oddziałów łotewskich, z ochrony torów kolejowych, usiadła na ławce przy budynku kolejowym. „Kajtek”, Jan Galiński, Zbyszek Wajshoff i Zygmunt Jastrzębski udają pijanych, głośno rozmawiają. Łotysze uważnie się przyglądają, ale nic nie wzbudza ich podejrzeń: Czują się, pewni swojej przewagi bezpieczeństwa. Przy bezpośredniej bliskości „Kajtek” woła – hande hoch!!! W tym patrolu było siedmiu żołnierzy. Sześciu podnosi ręce, siódmy sięga po broń. Janek oddaje serię ze „Szmajsera”. Sześciu ludzi ginie na miejscu, jeden zostaje ciężko ranny. Polecają kasjerce zawiadomić Niemców za dwadzieścia minut. Zabierają broń i odchodzą. Mieli szczęście, że Niemcy nie użyli psów tropiących. W odwecie spalili dwa budynki, których mieszkańcy wcześniej uciekli (…).
Walka z czołgami
Wczoraj otrzymaliśmy broń. Noc spędzamy w głębi lasu pomiędzy Legionowem, a Choszczówką. Ciągle pada drobny deszcz. Jest chłodno. Mam na sobie nieprzemakalny płaszcz. Cała woda po hełmie spływa mi za kołnierz na plecy. Odpoczywamy pod drzewem na mokrej trawie. W nocy podrywa nas rozkaz wymarszu. Idziemy leśną ścieżką w stronę Legionowa. Przed świtem jesteśmy przy trasie Legionowo – Zegrze. Nasz pluton zajmuje stanowiska na piaszczystej górce, zarosłej sosnami. Na tym wzniesieniu stoi kilka drewnianych domów. Jest nas siedemnastu, wszyscy uzbrojeni.
„Czarny” informuje nas o zadaniu: Wojska radzieckie zbliżają się od Radzymina. Otrzymaliśmy rozkaz jak najdłużej zatrzymać Niemców udających sil; na front, aby umożliwić oddziałom radzieckim szybszy marsz w kierunku Legionowa. Pada rozkaz – okopać się. W ogródku, przed domem, pomiędzy drzewami kopiemy dołki strzeleckie. Za naszymi plecami stoi drewniany dom. Przed nami szosa, a przy niej, w rowie, zbudowana przez Niemców mała budka z cienkich okrąglaków. W pobliżu budki kilka małych dołków strzeleckich. A deszcz wciąż pada i pada. Jest bardzo ciemno. „Czarny” musiał mieć znakomitą informację, gdyż otrzymana wiadomość sprawdza się po kilku minutach. Od strony Jabłonny zbliżają się niemieckie czołgi. Z każdą chwilą rośnie huk pracujących pełną siłą silników. Jest już pierwszy kolos. Jedzie szybko, bez świateł. Widzi wszystko, choć my nie widzimy niczego. „Czarny” wydaje rozkaz, aby strzelać. Strzelamy, Pociski odbijają się od pancerza. Załoga czołgu odpowiada ogniem z cekaemu. Strzelają za wysoko. Spada kilka gałęzi z pobliskich sosen. Czołg nie zmniejsza prędkości. Pytam „Czarnego” co dał nasz ostrzał. Odpowiada, że musimy stworzyć wrażenie, iż znajduje się tu czołówka wojsk radzieckich. Zbliża się kolejna kolumna czołgów. „Czarny” wręcza mi granaty przeciwczołgowe. Nasz granat to kula z plastiku w kolorze żółtej plasteliny. Ciężar około jednego kilograma. Dwie trzecie kuli obciągnięte czarnym materiałem z nakrętką z tworzywa sztucznego.
Zajmuję stanowisko we wspomnianej już drewnianej budce. „Sokół” zajmuje stanowisko w rowie po drugiej stronie szosy. Z hukiem bez świateł nadjeżdżają trzy czołgi. Wychylam się przez otwór wyjściowy budki, lecz nic nie widzę. Rzucam granat w ciemność, w kierunku odgłosu. Następuje wybuch, a czołg jedzie dalej. Nie słyszę wybuchu granatu „Sokoła”. Po chwili „Czarny” daje sygnał, że od strony Jabłonny zbliża się pięć czołgów. Biorę od niego dwa granaty i zajmuję stanowisko w jednym z dołków strzeleckich przy szosie. Wiem, że Niemcy się orientują, że jest strzelanina i łatwo ją zlikwidować. Umawiam się z „Czarnym”, że da mi znak gdy nadjedzie ostatni czołg w kolumnie. Poleca zostawić karabin, będzie mnie osłaniał. Nie mam zaufania, więc biorę broń ze sobą. Przejeżdżają czołgi, jeden za drugim, koledzy rozpoczynają ostrzał, wiedzą oczywiście, mają mało amunicji. Siedzę skulony w dołku strzeleckim, czuję silne drgania ziemi i sypiący się piasek, Słyszę głos dowódcy: „Teraz rzucaj, rzucaj”. Odbezpieczam i rzucam. Ponieważ rzuciłem granat w pozycji skulonej, zaczepiłem o ziemię z wykopanego dołka. Granat uderza w strome i dość wysokie zbocze rowu. Kulę się jeszcze bardziej i przez chrzęst gąsienic słyszę odgłos toczącego się granatu. Słyszę detonację blisko mojej głowy. Koledzy sądzili, że zginąłem, tymczasem jestem cały i zdrowy. Słychać kolejną kolumnadę czołgów. Strzelamy z karabinów. Za zgodą dowódcy kładę dwa granaty na szosie. Mogą eksplodować po najechaniu, na nie gąsienicą czołgu.
Mamy wiadomość, że jeden z czołgów zawraca i jedzie w naszą stronę. Wycofujemy się. Już teraz słychać ciężki karabin maszynowy czołgu. Brak, jednego z naszych chłopców. Wracamy po niego. Znaleźliśmy go w dołku strzeleckim. Doznał szoku. Czołg krótkimi seriami przyśpiesza nasz odwrót. Spadają gałęzie z pobliskich drzew. Czołg zatrzymał się przy leżących granatach. Wysiada z niego. Żołnierz w niemieckim mundurze, ogląda granaty…
W lesie
,,Zdzisław pójdziesz ze mną” wydaje rozkaz Czarny”. Wstaję i sięgam po broń. „Pójdziesz bez broni. Ja wezmę karabin”. Odbiera mi broń z ręki. Niesie karabin w sposób stosowany przez partyzantów, w każdej chwili gotowy do wystrzału. Idziemy na przełaj przez las, dochodzimy do białego piętrowego budynku. Przy tym budynku pełniłem już wartę w czasie ulewnego deszczu, Przed domem rozciąga się duża, pokryta zielonym trawnikiem polana. Prawie pośrodku polany „Czarny” zatrzymuje się i wyjmuje kostkę z trawnika. Mniej więcej 400mm x 400mm. Oczom moim ukazuje się wąska, płytka skrzynką, w której znajdują się granaty. Myślę, że jest tu około stu granatów różnego typu.
Poleca mi podać dwa granaty, a sam zamyka skrytkę. Oddaje mi granat obronny w kształcie jajka. Podświadomie czuje niebezpieczeństwo. Uważam, że jest to już trzecia próba badania mojej lojalności. Nie pokazywałby mi dowódca skrytki dla dwóch granatów. Jesteśmy na otwartej, dużej polanie. Niemcy mają swoich zwiadowców. Gdyby któryś z Niemców zauważył nas na polanie „Czarny” posądziłby mnie o współpracę z wrogiem. Przez kilka dni miałem granat. Potem musiałem go oddać (…).
W dwuszeregu zbiórka, w lewo zwrot, naprzód za mną marsz, wydaje komendę „Czarny”, Zatrzymuję się na przydrożnej, leśnej polanie, w pobliżu kuchni polowej. Na polanie znajduje się bardzo dużo partyzantów, stoimy czwórkami, oddziały ustawione w kształcie prosto kąta. Jest nas bardzo dużo, około 800 żołnierzy, wszyscy uzbrojeni. Przed frontem stoi pułkownik, „Grosz” i trzech innych oficerów. Zabiera głos pułkownik: Żołnierze, dwóch waszych kolegów „Sokół” (drugiego pseudonimu nie pamiętam) usiłowało ukraść cielaka. Zostali zatrzymani i skazani na karę śmierci przez rozstrzelanie. (…) „Czarny” udał się na urlop, zastępuje go kapral „Wilga”. Chłop spokojny, cichutki. Wydaje spokojne rozkazy i więcej go nic słychać.
Stoję na ubezpieczeniu, jak zwykle w odległości około 50 metrów od obozu. Miejsce wybieramy sami. Słyszę zbliżający się tętent konia. To dwunastoletni chłopiec jedzie na dobrze utrzymanym koniu. Jedzie do dziadka. żeby ukryć konia przed Niemcami. Kieruje go przez las, żeby ominąć obóz. I tak byśmy nic nie poradzili, bo Niemcy codziennie rekwirują świnie, bydło, zboże i konie.
Po jednej stronie drogi rosną stare sosny i teren jest bardzo widoczny. Po drugiej stronie las jest bardzo gęsty. Zatrzymuję się w małej wnęce, gdzie rosną gęste krzewy. Myślę sobie, że mam dobry słuch, więc będę słyszał trzask łamanych gałęzi. Niespodziewanie słyszę głos. „Dzień Dobry”. Przy mnie stoi dziewczyna. Wysoka, zgrabna, w jasnej, cienkiej, kretonowej sukience. Patrzę na buty i myślę jak ona mogła tak cicho podejść. Na nogach ma płócienne lekkie obuwie. Pyta o „Czarnego”, mówi że się z nim umówiła”,
Tekst ukazał się pierwszy raz 2 sierpnia 1996 roku w Mazowieckim to i Owo.
Na podstawie wspomnień kaprala AK ps, „Zdzisław” opracował Jacek Szczepański. (współpracownik To i Owo, student V roku filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, dziś dr hab. dyrektor Muzeum Historycznego w Legionowie)
Fotografie z archiwum Barbary Rykaczewskiej.