test

25 X – zderzenie cywilizacji

2015-09-19 1:15:54

25 października to data tegorocznych wyborów parlamentarnych, których wynik przesądzi o tym, jaki kierunek obierze Polska w najbliższych latach. Ułamki procentów mogą wpłynąć na nasze życie w wymiarze wręcz cywilizacyjnym. Zwracają na to uwagę zwłaszcza historycy, którzy lubią poszukiwać dziejowych analogii wskazują datę 25 października jako symboliczną dla historii Europy…
25 października roku Pańskiego 732 pod Poitiers starły się ze sobą bowiem dwa żywioły walczące o wpływy w południowo-zachodniej Europie: chrześcijanie pod wodzą Karola Młota z muzułmanami, którzy w ciągu wieku stworzyli na Półwyspie Iberyjskim perłę swojej cywilizacji – Al-Andalus. Bitwa ta stanowiła przełom w historii Europy, bo powstrzymała najazd muzułmanów na państwo Franków. Od tego momentu umownie rozpoczęła się rekonkwista, czyli stopniowe odbijanie terytoriów dzisiejszej Hiszpaniiz rąk Maurów, zakończone ostatecznie dopiero w 1492 roku, 10 miesięcy przed odkryciem Ameryki przez Kolumba.

W obronie stylu życia

Już bowiem od chwili narodzin islamu i zbrojnej ekspansji wyznawców tej religii na Bliskich Wschodzie i w Afryce Północnej, Europejczycy wiedzieli, że jest to obcy i wrogi żywioł, któremu należy się przeciwstawić. Naszymi przodkami kierowały zapewne w pewnej mierze względy religijne, stąd idea krucjat, ale naiwne byłoby twierdzenie, że wojny te miały wyłącznie charakter religijny. Wszak i chrześcijańscy władcy przez stulecia ścierali się między sobą. Była jednak między tymi wojnami różnica – wyruszając do boju przeciwko muzułmanom, Europejczycy po prostu bronili swojego stylu życia, jak powiedzieliby dziś Amerykanie.

Wróg u bram

Jakie zatem analogie można wskazać pomiędzy polskimi wyborami parlamentarnymi w roku 2015 a Bitwą pod Poitiers z zamierzchłego roku 732? Wszak w wyborach nie stają przeciwko sobie formacje tak skrajnie różnie, by można je porównać do armii Karola Młota i Abd ar-Rahmana. Wybory nie mogą nam jednak przesłonić faktu, że oto wróg jest u bram. Niespotykana w dziejach fala imigrantów zalewa właśnie Europę. Jako obywatele i obrońcy europejskiego stylu życia mamy prawo pytać, jaką politykę wobec tego faktu prowadzić będzie przyszły Rząd RP. Czy będzie ona w nieodpowiedzialny sposób „tolerancyjna”, czy dalekowzroczna, niezależna od dyktatu Brukseli i Berlina? Kilka dni temu przewodniczący Rady Europy Donald Tusk powiedział: „Jakichkolwiek wyzwań nie niosłaby za sobą migracja, nie ma żadnego usprawiedliwienia dla wrogich, rasistowskich i ksenofobicznych reakcji na imigrantów”. Wypowiedź ta jest głęboko niesprawiedliwa, bo niechęć wobec masowej imigracji wyrażana przez wielu Polaków nie ma nic wspólnego z ksenofobią.

Pomoc tak, ale nie samobójstwo

Bitwa pod Poitiers, obraz Charlesa de Steubena

Bitwa pod Poitiers, obraz Charlesa de Steubena

Nie ma gwarancji, ale jest pewna nadzieja, że pod naciskiem opinii publicznej politycy głównych formacji podzielą się swoimi pomysłami na problem imigracji. To oczywiste, że Polska nie powstrzyma tej fali i po raz pierwszy można się cieszyć, że jesteśmy nie dość zamożni jako kraj, by imigranci masowo parli ku naszym granicom. Jest jednak kwestią czasu, by zapukali i do nas. Oczywiście, w obliczu wojny i kataklizmów jako ludzie zobowiązani jesteśmy nieść pomoc innym ludziom – niezależnie od wyznawanej przez nich religii i koloru skóry. Czym innym jednak jest pomoc, a czym innym wpuszczenie pod własny dach ludzi, którzy odrzucają kulturę krajów ich przyjmujących. Niestety, doświadczenia krajów Zachodniej Europy pokazuję, że integracja przybyszów to utopijna wizja, która w starciu z rzeczywistością pęka niczym bańka mydlana. Gdy skupiska imigranckie rosną w siłę, świadomie zamykają się w getcie, które nastawione jest na terytorialną i kulturową ekspansję. Dowodów na to dostarczają nam media aż nadto niemal każdego dnia.

Moralni przybysze kontra zdegenerowana Europa

Podboje muzułmańskie we wczesnym średniowieczu

Podboje muzułmańskie we wczesnym średniowieczu

Nie ma w Europie kraju, który mógłby się pochwalić, że udała mu się integracja muzułmańskich przybyszów lub choćby zgodne współżycie przedstawicieli różnych kultur w imię propagowanej przez lewicę wielokulturowości. Bywa, że pierwsze pokolenie imigrantów jest wdzięczne za gościnę, ale już drugie „bawi się” w ekstremizm i terroryzm. To przykre, zwłaszcza że przybywający z Bliskiego Wschodu chrześcijanie, podobnie hindusi czy wyznawcy innych religii bez trudu odnajdują się w europejskiej rzeczywistości. Europejczycy niechętni muzułmanom nie są ksenofobami ani rasistami, nie są fundamentalistami, ani krzyżowcami, którzy chcieliby na siłę chrystianizować przybyszów. Przybyszom zostawiają dużą swobodę kultywowania własnych wyznań, języków, obyczajów, byle nie stały one w sprzeczności z kulturą europejską i jej ogromnym zakresem swobód obywatelskich dostępnych każdej ludzkiej jednostce.

Ziarno przyszłych konfliktów

Problem z przybyszami z krajów muzułmańskich dotyczy fundamentalnej różnicy kulturowej i przekonania muzułmanów, że ich kultura duchowa i moralna stoi wyżej od naszej (zdegenerowanej!). Świat ich wartości stoi w wyraźnej sprzeczności z naszą cywilizacją, kulturą, ustrojem, tradycją. Szturmujący obecnie Europę przybysze w większości uciekają przed wojną. Kto jednak oszacuje, ilu wśród nich jest eksporterów wojującego islamu, „ambasadorów” państwa islamskiego? Protesty uchodźców zatrzymanych przed dworcem Keleti w Budapeszcie pokazują, że ta fala niesie ze sobą obficie ziarno przyszłych konfliktów. Muzułmanie docierający do Europy postrzegają naszą otwartość i tolerancję jako przejawy słabości i głupoty, które należy bezwzględnie wykorzystać. Nasz opór nazywają rasizmem, bo wiedzą, że to słowo-klucz, którego Europejczycy boją się jak ognia. Ta sama lewica, która walczy o rzekome prawa kobiet i wszelakich mniejszości, chętnie staje też po stronie muzułmańskich imigrantów, którzy przecież nie podzielają żadnych lewicowych poglądów, a wręcz gardzą nimi.

Pożyteczni idioci

Co więcej, lewicowi liberałowie, którzy zdominowali politykę europejską, odgrywają w tym dramacie rolę pożytecznych idiotów, jak w latach 60. zachodni intelektualiści wielbiący Mao Zedonga. Mówią bowiem: udzielmy im pomocy i schronienia. Tylko w tym roku do Europy dotarło kilkaset tysięcy uchodźców. Ilu Europa jest w stanie przyjąć? Zachód już i tak w wielu miastach ustępuje pola lokalnym policjom szariackim, muzułmanie demonstracyjnie blokują w Paryżu ulice, by na obu pasach urządzać publiczne modły, wprost prowokując do zajść policję w najbardziej świeckim państwie naszego kontynentu. Z perspektywy Polski, zwłaszcza lokalnej, to wszystko dzieje się gdzieś daleko, poza nami, wydaje się wręcz nierealne. Tym mniej realne, że z przekazów medialnych dowiadujemy się „celem imigrantów są Niemcy, kraje skandynawskie”, do nas ich nie ciągnie, bo nie ten poziom socjalu, nie te możliwości i brak zwartych grup narodowościowych pochodzących z ich światów.

Bezpieczna, bo biedna i katolicka

Wydaje się zatem, że Polska jest chwilowo odporna na imigrantów, bo jest zbyt biedna i zbyt katolicka. W tym miejscu przypominają się słowa Henryka Goryszewskiego, na początku lat 90. posła ZChN, który kiedyś powiedział: „Nie jest ważne, czy w Polsce będzie kapitalizm, wolność słowa, czy będzie dobrobyt – najważniejsze, aby Polska była katolicka”. Lewica szydziła wówczas z tych słów, które dziś stają przed nami w zupełnie nowym kontekście. I rzec teraz można: „Polska będzie tak długo bezpieczna, jak długo będzie biedna i katolicka”. Muzułmanie bowiem najchętniej zasiedlają kraje bogate i „bezbożne”. Złożoność sytuacji dostrzegł chyba przyjaciel niżej podpisanego, który stwierdził: „Jestem niewierzący, ale moim obowiązkiem jest popierać prawicę w Polsce i już nie krzywię się na kościół katolicki. Gdy utraci on w Polsce wpływy, to te pływy przejmie inni i to nie będzie dla Polski dobre”. To jeden z motywów, dla których 25 października, jak kiedyś pod Poitiers, mogą się ważyć losy Polski na kolejne dziesięciolecia. To, jaki kurs obierze Polska dyplomacja w najbliższym czasie, może nieodwracalnie zdefiniować naszą przyszłość jako narodu i państwa. Dlatego Polacy, wierzący i niewierzący, nieśmy pomoc innym, bądźmy hojni, ale dzieląc się z innymi zachowajmy też coś dla siebie, nie rezygnując przy tym z naszych wolności i praw. Natomiast politycy, którzy twierdzą, że chcą przyjąć imigrantów ze względów humanitarnych (a nie pod dyktando UE), niech najpierw spojrzą na wschód i zastanowią się, ilu Polaków sprowadzono do ojczyzny po ‘89 roku, a ilu jeszcze czeka na repatriację na „stepach Azji”?

Robert Szydlik
Autor jest dziennikarzem, heraldykiem i samorządowcem. W swoim dorobku ma opracowania z zakresu historii i etnografii a także projekty herbów i innych symboli ok. 30 samorządów w Polsce; radny miejski w Tłuszczu (2010-14), radny powiatu wołomińskiego (2015-).

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *